Jak rozpoznać fałszywe olejki eteryczne? Kompleksowy przewodnik dla świadomych użytkowników

Jak rozpoznać fałszywy olejek eteryczny? 7 prostych trików.

1. Co to jest prawdziwy olejek eteryczny?

Prawdziwy olejek eteryczny to wysoko skoncentrowany ekstrakt roślinny, uzyskiwany najczęściej przez destylację parową lub tłoczenie na zimno. Zawiera setki naturalnie występujących związków chemicznych (monoterpeny, alkohole, estry, fenole), które razem tworzą synergiczną i terapeutyczną całość. To nie tylko zapach — to kompleksowa substancja oddziałująca na ciało, umysł i układ nerwowy.

2. Syntetyczne olejki – co naprawdę kryje się za ładną etykietą?

Syntetyczne olejki to kompozycje zapachowe tworzone w laboratoriach. Często zawierają:

  • Syntetyczne aromaty (np. linalool, limonene, citronellol wytwarzane z petrochemikaliów lub fermentacji kukurydzy),
  • Rozpuszczalniki (np. DPG – dipropylen glycol, benzyl alcohol – często stosowany jako rozcieńczalnik lub nośnik zapachu; występuje też naturalnie w niektórych olejkach, ale syntetyczny odpowiednik jest powszechnie dodawany do tańszych mieszanek),
  • Konserwanty i stabilizatory (BHT, ftalany),
  • Barwniki,
  • Substancje uznawane za alergenne.

Choć mogą pachnieć podobnie do naturalnych, nie posiadają właściwości terapeutycznych.

Zanim przejdziemy dalej — co to jest: linaloolTo substancja o delikatnym, kwiatowym zapachu — odpowiedzialna za aromat lawendy, kolendry czy drzewa różanego. Linalool nadaje zapach w kosmetykach, produktach do prania, świecach, płynach do płukania, a nawet żywności. Jest wszechobecny w przemyśle perfumeryjnym i spożywczym. Tyle że… nie zawsze pochodzi z rośliny.

3. "Naturalnego pochodzenia" – co to znaczy naprawdę?

To wyrażenie, choć brzmi niewinnie i przyjaźnie, jest semantycznym fortelem. "Naturalnego pochodzenia" nie oznacza, że składnik pochodzi z rośliny. Oznacza tylko, że jego pierwowzór występuje w naturze.

Jeśli na etykiecie widzisz „linalool – pochodzenia naturalnego”, zapytaj: z jakiej natury? Bo między lawendowym polem a kukurydzianym fermentorem różnica jest... pachnąco fundamentalna.

Przykład? Linalool może być pozyskany z lawendy, ale równie dobrze wyprodukowany przez zmodyfikowane drożdże z glukozy kukurydzianej, jak opisano w patencie US10870866B2. To chemicznie ta sama cząsteczka, ale bez esencji rośliny, bez synergii i często bez tej samej bioaktywności.

  • Badania opublikowane w Frontiers in Bioengineering and Biotechnology (2020) opisują, jak za pomocą inżynierii metabolicznej uzyskano linalool z fermentacji glukozy kukurydzianej przy użyciu szczepów E. coli, z wydajnością przemysłową — to alternatywa dla ekstrakcji roślinnej, ale nie substytut w kontekście aromaterapii.
  • Podobne podejście stosuje się także przy produkcji geraniolu i mentolu, gdzie szlaki biosyntezy inspirowane naturą przenosi się do organizmów jednokomórkowych — a finalny produkt, choć identyczny strukturalnie, nie zawiera „inteligencji rośliny”, jak mówią aromaterapeuci.
  • Dodatkowo, jak zauważa Tisserand & Young (2014), izolaty chemiczne — nawet jeśli pochodzą z biotechnologii — nie wykazują synergii typowej dla kompleksowych olejków, co zmniejsza ich skuteczność terapeutyczną.

Co mówi patent US10870866B2?

Patent ten opisuje biotechnologiczny sposób produkcji linaloolu przy użyciu zmodyfikowanych mikroorganizmów (np. szczepów E. coli lub Saccharomyces cerevisiae), które zostały wyposażone w odpowiednie enzymy do konwersji prekursorów (np. glukozy) w linalool. Czyli mamy linalool „naturalnego pochodzenia”, ale nie z rośliny, tylko z fermentora. Surowiec? Kukurydza. Produkt? Cząsteczka chemiczna identyczna jak ta z lawendy.

Ekologiczny i przemysłowy kompromis?

Produkcja biotechnologiczna:

  • może być bardziej zrównoważona środowiskowo (brak upraw, mniejsze zużycie wody i pestycydów),
  • ale nie jest zgodna z aromaterapeutycznym podejściem do pełnej esencji rośliny.

To rozwiązanie świetne dla przemysłu perfumeryjnego, chemii domowej, ale nie dla osób szukających terapeutycznej mocy natury.

Tu przy przemyśle perfumeryjnym nie sposób przejść obojętnie — pisałam już o tym szerzej w jednym z artykułów. Starasz się o dziecko i ostatnią deską ratunku jest klinika in vitro? A wiesz, co zalecają holistyczne kliniki leczenia niepłodności? Odstawienie wszelkich perfum i detergentów pochodzenia syntetycznego. Dlaczego? Odpowiedź nasuwa się sama: syntetyczne substancje zapachowe mogą zakłócać gospodarkę hormonalną, wpływać na płodność, a także obciążać organizm związkami endokrynnie czynnymi.

Wnioski badaczki:

1. Linalool może być naturalny, ale nie roślinny.

Patenty takie jak US10870866B2 dowodzą, że „pochodzenie naturalne” to dziś głównie kwestia marketingu i semantyki:

  • z biologicznego punktu widzenia – linalool uzyskany z fermentacji może być chemicznie identyczny (tzw. nature-identical),
  • z aromaterapeutycznego – może nie mieć tej samej mocy terapeutycznej, bo nie towarzyszą mu inne molekuły tworzące pełne spektrum działania olejku (synergia).

2. Dla aromaterapii – liczy się nie tylko cząsteczka, ale kontekst.

Linalool z lawendy występuje z estrami, alkoholami i seskwiterpenami, które razem dają efekt relaksacyjny, antydepresyjny, przeciwlękowy. Czysty, izolowany linalool z bioreaktora? To raczej pachnidło do detergentu, nie wsparcie dla układu nerwowego.

3. Etykieta: pierwszy front walki o jakość

Autentyczny olejek eteryczny powinien mieć:

  • Nazwa łacińska rośliny (np. Lavandula angustifolia),
  • Metoda pozyskiwania (np. steam distilled),
  • Część rośliny, z której został pozyskany (np. kwiaty, liście, kora),
  • Kraj pochodzenia,
  • Numer partii i data ważności,
  • Oznaczenia typu: „100% pure essential oil”, „therapeutic grade”, „organic certified” – bardzo często umieszczane są w samej nazwie handlowej produktu, co może wprowadzać w błąd. Takie określenia nie są regulowane prawnie i mogą być stosowane nawet przez producentów oferujących mieszanki syntetyczne lub olejki niskiej jakości. Dlatego nie wystarczy kierować się nazwą — warto czytać dokładnie kartę produktu lub dokumentację techniczną i upewnić się, że za tymi hasłami stoi realna jakość potwierdzona analizą GC/MS i przejrzystością składu.

Sygnały ostrzegawcze:

  • Brak łacińskiej nazwy,
  • Opisy typu „fragrance oil”, „aromatherapy oil”,
  • Cena podejrzanie niska (np. "olejek różany, lawendowy, melisowy, drzewa sandałowego” za 10 zł),
  • Etykieta pełna marketingowego języka, ale bez konkretów.

4. Skład: to, czego nie mówią wprost

Jeśli etykieta zawiera: „Zawiera inne składniki naturalnego pochodzenia” — to prawdopodobnie sposób na ukrycie syntetycznych lub półsyntetycznych dodatków. Nie mamy informacji:

  • Co to za składniki,
  • Jakie jest ich źródło,
  • Czy są obecne w celach zapachowych czy konserwujących.

W przypadku klas terapeutycznych – chociaż i te określenia nie są regulowane – każdy składnik powinien być jawny i potwierdzony analizą GC/MS.

5. GC/MS – jedyny niepodważalny dowód, choć nie jest wymagany, jednak w obliczu braku regulacji i nadużyć ma zastosowanie.

Analiza GC/MS (chromatografia gazowa ze spektrometrią mas) pozwala:

  • Zidentyfikować dokładnie związki chemiczne obecne w olejku,
  • Wykryć domieszki syntetyczne,
  • Określić czystość i autentyczność.

Jeśli producent nie udostępnia wyników GC/MS, traktuj to jako brak przejrzystości. Marki klasy terapeutycznej mają raporty dostępne publicznie lub na żądanie.

6. Brak konkretnych nazw = sygnał ostrzegawczy

Takie zapisy są intencjonalnie ogólnikowe, by:

  • uniknąć deklarowania składników chemicznych, które brzmią „nieładnie” (np. benzyl alcohol, phenoxyethanol),
  • ukryć dodatki typu: rozpuszczalniki, stabilizatory zapachu, nośniki, konserwanty (np. DPG – dipropylen glycol),
  • zabezpieczyć się marketingowo: „naturalne pochodzenie” nie budzi obaw, „pozostałości po fermentacji GMO kukurydzy” – już trochę bardziej.

7. Czy to oznacza, że olejek jest zły?

Nie zawsze. Ale:

  • to nie jest produkt klasy terapeutycznej,
  • najprawdopodobniej mamy do czynienia z kompozycją zapachową, a nie pełnym olejkiem eterycznym,
  • produkt może być rozcieńczony lub zawierać izolaty.

Refleksja:

Jeśli olejek kosztuje mniej niż latte, nie oczekuj, że zrobi więcej dla Twojego zdrowia niż kawa dla snu.

Dlaczego o tym piszę?

Z własnej perspektywy — z czasów, gdy sama zaczynałam przygodę z olejkami. Sięgałam wtedy po tańsze produkty, bo skoro na etykiecie widniało hasło „olejek eteryczny, naturalny”, to nie przyszło mi do głowy, że może to być tylko iluzja. Pamiętam to zażenowanie, kiedy pierwszy raz powąchałam lawendę i rumianek — i zadałam sobie pytanie: "to tak ma pachnieć?". Z czasem dałam się nabrać jeszcze nie raz, zanim zaczęłam naprawdę czytać i analizować.

Niestety większość rzetelnych źródeł dostępna jest po angielsku, często w zamkniętych grupach, gdzie użytkownicy dzielą się badaniami, ale obowiązuje zakaz ich publikowania na zewnątrz. Sama natknęłam się na badanie renomowanej instytucji, które zostało usunięte z sieci na skutek pozwu sądowego ze strony jednej z firm. 

https://patents.google.com/patent/US10870866B2/en

Powrót do blogu

Zostaw komentarz

Pamiętaj, że komentarze muszą zostać zatwierdzone przed ich opublikowaniem.